Dawno temu w Woldenbergu, czyli o polowaniu na czarownice

 
 
Panorama Strzelec w XVII w.
       
                                                          
     Leżące blisko Dobiegniewa Strzelce Krajeńskie w końcówce XVI wieku cieszyły się ponurą sławą związaną z procesami o czary. Stosy płonęły tam często. Dzisiaj miasto wykorzystuje ten fakt
w promocji turystycznej. Wrocław ma figurki krasnali, a Strzelce mają czarownice, legendy z nimi związane i Basztę Czarownic. Słowem, Strzelce oczarowują. Ktoś zainteresowany tematem bez problemu znajdzie w sieci kilka publikacji na temat strzeleckich procesów o czary. A o Dobiegniewie nic nie ma. Cisza. Czyli co? Nie było ofiar? 17 kilometrów dalej ludzie wierzyli, że opętał ich diabeł,
w szczytowym momencie histerii o konszachty z siłą nieczystą oskarżano około 150 osób, a
w Dobiegniewie mieszkańcy zachowali rozsądek, zimną krew i powściągliwość? Jakoś nie dawałam temu wiary i jak się okazuje, słusznie. Bo w Dobiegniewie też znaleziono czarownicę. Skąd o tym wiem? Ano, od nazistów właśnie.
     Na nazwisko osoby oskarżonej o uprawianie czarów i pochodzącej z Dobiegniewa, natknęłam się dzięki (chyba złe wyrażenie, użyję innego), nie dzięki, a przez Himmlera. Tak, tego Himmlera, naziola, prawej ręki Hitlera i architekta Holocaustu. Ale po kolei, bo historia jest dosyć skomplikowana,
a Himmler nie jest jedynym czarnym charakterem w niej występującym. Jeżeli jednak oczekujecie opowieści o sabatach w lubuskich lasach i lecących na nie na miotłach (zamiast dymu z komina) diabolicznych oblubienicach, uprzedzam, że nic z tego... Tego nie będzie. Dym i owszem pojawi się, ale raczej taki ... jak nad Birkenau. Ale do rzeczy...


HIMMLER NA TROPIE CZAROWNIC


 

    Oprócz tego, że był twórcą obozów koncentracyjnych, zbrodniarzem wojennym, szefem SS, Gestapo, przewodniczącym Rady Ministrów III Rzeszy i Komisarzem Rzeszy ds. Umacniania Niemieckości, Himmler był też okultystą. I miał obsesję na punkcie czarownic. W 1935 roku powołał specjalną jednostkę H - Sonderkommando, która zajmowała się gromadzeniem, badaniem i katalogowaniem materiałów związanych z procesami czarownic. Powstał unikatowy zbiór na światową skalę obejmujący jednostki archiwalne z Europy, Meksyku, Indii, USA i Turcji. Po wojnie dokumenty  zostały odnalezione i umieszczone w Archiwum Państwowym w Poznaniu, gdzie spoczywają do dziś. Wśród tych materiałów znalazły się informacje dotyczące Strzelec Krajeńskich, Gorzowa i Drezdenka. I padło w nich nazwisko dobiegniewskiej czarownicy.

    Nie pytajcie mnie, po co Himmlerowi była taka kartoteka i co mu się w chorym łbie uroiło. Plotka głosi, że jakąś z jego krewniaczek spalono na stosie, więc miał pretekst, a przede wszystkim możliwości, żeby prowadzić badania genealogiczne, które miały dowieść wyższości rasy germańskiej nad innymi. Inne teoria mówi, że poszukiwał inspiracji w torturowaniu ludzi, stąd jego fascynacja metodami wymuszania zeznań podczas procesów - nie wiem, czy mu to było potrzebne, radził sobie doskonale i bez tego. Być może, zamierzał wyniki swojego zespołu badawczego wykorzystać w nazistowskiej propagandzie - pokazać, że prześladowane kobiety były strażniczkami jakiejś germańskiej tradycji. Ja myślę, że Himmler po prostu wierzył w istnienie czarownic i szukał na to dowodu. Tak czy siak, zgromadził ogromną ilość materiału, który jest kopalnią wiedzy dotyczącą polowań na czarownice i procesów o czary. Materiał dotyczący Strzelec liczy tam 30 stron i obejmuje lata 1550- 1609. Można jednak śmiało przypuszczać, że ofiar procesów w Strzelcach i okolicach było znacznie więcej niż odnotowanych w tych dokumentach. 

LUBUSKIE SALEM

Palenie czarownic w Derenburgu 1555 r.

     Myślicie pewnie, że końcówka XVI wieku to nie był taki zły czas, że był w końcu przecież renesans, reformacja i takie tam. Nic bardziej mylnego. Odrodzeniem myśli humanistycznej to się Kochanowski mógł zajmować, kiedy siedział pod lipą, pszczółki bzyczały, a chłopi uprawiali mu pola. Ale odrodzenie nie było gościem na progach strzeleckich i dobiegniewskich chałup. Żyło się ciężko
i krótko, do gara nie było co włożyć, rozrywek też jak na lekarstwo. W dodatku luteranizm chciał na tych terenach się rozgościć na dobre, więc protestanccy duchowni wygłaszali płomienne kazania, w których straszono diabłem. A Luter, dodajmy, też miał obsesję na punkcie czarownic. Owszem, zepsucie kleru zauważył, rewolucję jakąś niby zaczął, ale pogląd na czarownice od katolików przejął. Co więc zrobiłabym w XVI wieku, gdyby mi kury się nie niosły, dzieciaki chorowały, a masło się zepsuło i chłop mnie za to obił? Ano, ani chybi, urok. Sąsiadka była tu wczoraj, a jej masło się nie zepsuło, dzieciaki zdrowe i chłop jej nie bije. Wiedźma, znaczy. Spalić wiedźmę. Albo jako mężczyzna, co bym zrobiła, gdyby poród był nieudany, dziecko nie przeżyło, a matka po porodzie jakaś niemrawa, ciągle płacze i do roboty brać się nie chce? Że co? Jaka depresja? Czary. Kto winien? Akuszerka. Spalić wiedźmę. A niewyleczone choroby? Gradobicia, susze, powodzie, pożary? Wszystko to robota diabła
i czarownic. A w Strzelcach i wsiach okolicznych to tych czarownic namnożyło się straszliwie,
w każdym kącie coś knuły diablice, szkodząc pobożnym ludziom.
 
Elektor brandenburski zaangażowany w walkę o dusze strzeleckich mieszkańców.

 
     Kiedy czytam o strzeleckich procesach, przychodzi mi na myśl słynne Salem. W 1593 roku doszło w Strzelcach do manifestacji zbiorowej histerii. Uważano, że diabeł zawładnął 60 osobami, potem ich liczba wzrosła nawet do 150. Twierdzili, że szatan dręczy ich wszędzie, nawet w kościele. Pastor Heinrich Lemrich postanowił interweniować i wystąpił z ambony w obronie swoich owieczek, czym tylko diabła rozsierdził, bo ten opętał i jego. Lemrich został aresztowany, w sprawę wmieszał się nawet sam elektor brandenburski Jan Jerzy, który nakazał zamknąć wszystkie bramy miejskie Strzelec, tak aby nikt nie mógł ani wchodzić, ani wychodzić z opętanego miasta. Sprawa musiała być chyba głośna, bo naczelne władze kościoła luterańskiego w Marchii Brandenburskiej nakazały publiczne modlitwy we wszystkich kościołach w intencji uwolnienia miasta z mocy diabła. Brzmi znajomo? Tyle że Strzelce przerobiły masowy obłęd cały wiek wcześniej niż Salem. Ostatecznie pastorowi się upiekło, trochę posiedział w więzieniu, ale stwierdzono, że wysuwane pod jego adresem oskarżenia były pomówieniami. Ale pastor to jednak pastor, sroce spod ogona nie wypadł. Wielu jego parafian nie miało takiego szczęścia. Autorka publikacji, na której, między innymi, się opieram, policzyła czarownice odnotowane w aktach gromadzonych przez Himmlera. Wg niej, w latach 1550 - 1609 spalono w Strzelcach co najmniej16 osób, jedna popełniła samobójstwo, dwie zmarły w więzieniu,
a jedna nie przeżyła tortur. Szacuje się jednak, że nie są to pełne dane i ofiar było więcej. Parytetu raczej nie stosowano i większość ofiar to kobiety. Ale odnotujmy to (bo to rzadkość), że i mężczyźni byli w Strzelcach oskarżani. Na szczęście, miasto miało swojego obrońcę. Panie i Panowie, przedstawiam Wam pogromcę czarownic, Jakoba Jahna, burmistrza Strzelec. 

JAKOB POGROMCA CZAROWNIC

 

     Ooooooooo... to musiał być wyjątkowy parszywiec. Lepiej z nim było nie zadzierać, nie wchodzić mu w drogę, unikać zwady. Lepiej, żeby w ogóle nie wiedział o Waszym istnieniu. Ten to miał do czarownic wyjątkowego nosa. Widział je wszędzie, jak z kominów w niecnych celach wylatywały, jak zawierały pakt z diabłem, grasowały na łąkach, psuły piwo (zgroza!), sporządzały trucizny i szkodziły bydłu. Ba! To nie kto inny, tylko on oskarżył o kontakty z diabłem pastora. Najwyraźniej panowie za sobą nie przepadali... Nie wiem, czy burmistrz był obłąkanym fanatykiem wierzącym w swoją misję, czy może po prostu zwietrzył interes. Na procesach o czary można się było wzbogacić. Rekwirowano majątek oskarżonego i obciążano rodzinę kosztami procesu. A może Jakob Jahn polował na czarownice, bo mógł i był w prawie? W każdym razie nader często występuje w aktach jako główny oskarżyciel i przyczynił się do śmierci wielu osób, nie tylko w samych Strzelcach, ale i w okolicy. Jego macki sięgnęły po mieszkańców Przyłęgu i Górek Noteckich.  Zazwyczaj podczas przesłuchań wymuszanych torturami dochodziło do efektu kuli śnieżnej. Dręczone kobiety podawały nazwiska innych, one z kolei jeszcze innych i tak to się toczyło. W strzeleckich procesach 35 % oskarżonych osób pochodziło spoza samego miasta. W trakcie swojej kariery łowcy burmistrz pada w końcu ofiarą własnej propagandy i sam zostaje oskarżony o czary. Nie, żeby było mi go szkoda. Szkoda, że stać go było na wykupienie się, szkoda, że wstawił się za nim jakiś wysoki urzędnik. Szkoda, że odzyskał wolność. Mimo tego doświadczenia Nasz pogromca sił nieczystych nie zrezygnował z walki i dalej
z uporem maniaka inicjował polowania na czarownice. Zaczął podejrzewać, że wiedźmy dybią na jego zdrowie i życie. Cóż, mógł się obawiać, skrzywdził przecież wielu, a zwłaszcza takich, z którymi miał jakieś zatargi.
 

 

ZEZNANIA TRUCICIELEK

    W 1587 roku wykryto nowy zamach na życie burmistrza. Może się rozchorował, dostał parcha albo okulał... W każdym razie aresztowano mieszkankę Przyłęgu, która miała spłonąć na stosie. Wyrok nieco odroczono w czasie, bo kobieta podała kilka nazwisk współwinnych, które wzięte na tortury przyznały, że owszem, szkodziły czarami Jakobowi, a jakże. Nawet jakąś miksturę sporządzały, która biedaka pokrzywiła i doprowadziła do okulawienia. Ofiarą oskarżeń padły, między innymi, Else Preske i Anna Strebelow. Zeznały, że osobą, która miała je nauczyć sztuki czarodziejskiej była Talke Quast. Pochodziła z Dobiegniewa i spłonęła tam na stosie kilka lat wcześniej. I tu ją mamy! Czarownica
z Dobiegniewa! Notabene, cała historia kończy się dla oskarżonych w ponury sposób - na stosie. 

 

 

William Holbrook Beard Piorun i wiedźmy


JEDNA CZY WIĘCEJ?

     Co wiemy o Talke Quast? Prawie nic. Ja nawet nie jestem pewna jej płci (potem wytłumaczę, dlaczego). Pochodziła z Dobiegniewa, spłonęła na stosie przed rokiem 1587, być może w 1581 roku, bo poznańskie akta podają, że wtedy w Strzelcach dwie inne osoby również spłonęły na stosie. Być może przy okazji tej samej sprawy spalono ich więcej. W sieci można znaleźć informację, że w Dobiegniewie spłonęło 5 osób. Problem w tym, że ta informacja powielana jest na zasadzie kopiuj-wklej (uwielbiam), bez podawania przypisów albo chociaż źródeł. W końcu pogrzebałam na stronie woldenberg-neumark.eu. I znalazłam. Otóż zamieszczono tam informację, że w 1581 roku na stosie spalono Gertrudę Kastens, Ursel Zuche, Katarzynę Hickstein, Magdalenę Stolze i .... Uwaga! Pojawia się też Mathes Quast! Autor podaje kilka źródeł, z których korzystał, opracowując kronikę, a ja nie jestem
w stanie stwierdzić, skąd dokładnie pochodzi ta informacja. Ale nazwisko to samo. Tyle że imię Mathes nie jest chyba żeńskie????

    Być może kiedyś uda się zweryfikować informacje na temat tych kobiet i ich liczby. Mnie zawsze dręczyło, że są takie bezimienne i nikogo nie obchodzą. Szukając na ich temat informacji, symbolicznie  zwracam więc je światu, który obszedł się z nimi w paskudny sposób. Jeśli trafiły na stos, musiały przedtem przejść przesłuchania wymuszane torturami. Zaczynało się od mszy świętej, pojenia wodą święconą i przykrywania chustą w rozmiarze ciała Chrystusa. Eeeee, skąd wiedziano, jak taka chusta ma wyglądać? Jeśli oskarżona nadal nie przyznawała się do winy, golono jej ciało i szukano na nim diabelskich znaków (znamiona, pieprzyki), które nakłuwano. Zakładano, że jeśli kobieta jest czarownicą, to nie będzie w takich miejscach czuła bólu. Potem przychodził czas na pławienie. Obstawiam pławienie, a nie ważenie specjalną wagą, bo jezior u nas dostatek. Krępowano oskarżonej stopy i ręce i wrzucano do wody. Jeśli utonęła, cóż, była niewinna. Jeśli nie, była czarownicą. Trzeba więc było dalej pracować nad jej przyznaniem się do winy. I tu już arsenał środków zależał od pomysłowości torturującego. Od hiszpańskich butów poprzez miażdżenie palców, przypalanie ogniem, rozciąganie, wyrywanie stawów, podwieszanie i inne. Wiemy, że w strzeleckiej katowni nie wszystkie kobiety przeżywały tortury, musiano więc je okrutnie męczyć. A nawet jeśli przeżyły przesłuchania
i tak trafiały na stos. 

    Jedyną winą tych kobiet było to, że urodziły się w złym miejscu i czasie. Może ich nazwiska podały podczas tortur inne udręczone kobiety, może komuś nie pasowały, bo odstawały od reszty, może ktoś chciał przejąć ich majątek albo im zaszkodzić. Czarownice to z nich były takie, jak za przeproszeniem
z koziego tyłka waltornia. A z czarną magią miały tyle wspólnego, ile ja z lekcjami baletu. 

    Gertruda, Urszula, Magdalena, Katarzyna i tajemnicza osoba - Talke. Istnienia tej ostatniej postaci
i jej cierpienia jestem pewna. 

Źródła:

1. M. Ogiewa - Sejnota, Procesy o czary w Strzelcach Krajeńskich w XVI - XVII wieku.

2. A. Kamieński, Procesy o czary na pograniczu północno-zachodniej Wielkopolski i Nowej Marchii w czasach wczesnonowożytnych.

3.  https://niezlasztuka.net/o-sztuce/nie-pozwolisz-zyc-czarownicy-wiedzmy-w-malarstwie/

4.  https://www.woldenberg-neumark.eu/


 


 


 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Śladem pałaców w Szczuczarzu i Dłusku

Bunkry, cmentarz i inne atrakcje, czyli Stare Osieczno

Zacisze z niezwykłą historią w tle