Przez pola, goniąc ptaki- czyli sposób na kwarantannę.
Każdy w inny sposób znosi przymusową izolację. Niektórym jest obojętna i są zadowoleni, że mogą pozostać w domu, a inni z niecierpliwością czekają końca. Widać to na przykładzie mojej klasy, bo część jęczy (kiedy koniec? czy przedłużą? nie wytrzymam!!), a kilka osób ze stoickim spokojem kwarantannę znosi i twierdzi, że mogą tak do wakacji. Co zrobić, jeśli obrzydły nam cztery ściany? Przecież nikt nam nie zabronił wychodzić tam, gdzie innych nie spotkamy, gdzie nie możemy się zarazić ani zakazić nikogo innego. Dzisiaj relacja z takiego wyjścia, podczas którego poza dwoma panami, z których jeden siedział w ciągniku, a drugi opryskiwał pola (bezpieczna odległość), spotkałyśmy:
a. dwie szybkie sarny,
b. baaardzo szybkiego zająca,
c. mnóstwo ptaków.
Przede wszystkim, należy zauważyć, że nadeszła wiosna. Jest w tym roku niemrawa i obarczona widmem koronawirusa, ale wyraźnie nadchodzi. Widać ją.
Idziemy drogą przez pola w kierunku Mierzęcina. Nad naszymi głowami nieustannie drą się skowronki. Od czasu do czasu słychać żurawie, ale jakoś się nie pokazują. Pogoda średnia, niby ciepło, ale czasem zawieje chłodem, niby słonecznie, ale za chwilę chmury.
Na gliniastych polach potworzyły się tymczasowe bajorka i oczka wodne, na których mogą użyć ptaki. W oddali na przykład żeruje? pasie się? stado łabędzi. Wcale nie boją się przejeżdżających obok maszyn. Bajorek jest mnóstwo, a niektóre są zajęte przez łabędzie pary.
Włóczymy się od bajora do bajora, próbując znaleźć żurawie. Nie ma ich, chyba wypłoszyły je ciągniki. Na środku pola znajdujemy drzewo z drabiną i platformą obserwacyjną. Taki domek na drzewie. Hmmmm.... Tylko pośrodku niczego. Potem okazało się, że na tych polach takich stanowisk jest więcej. Do czego one służą? Przecież oprócz nich są także ambony myśliwskie.
Pierwszy domek na drzewie |
Drugi... |
Trzeci ... |
Postanawiamy więc podejść bliżej łabędzi. I tu okazuje się, że nie bez powodu mówi się o tym, że fotografowanie zwierząt to sztuka. Po pierwsze, nie pozują i w nosie mają ładne ujęcie. Po drugie, ciągle się ruszają. Po trzecie, uciekają. Nasza zabawa z łabędziami trwa dobrych kilkadziesiąt minut. Kiedy już przedarłyśmy się do nich przez pola, one odlatują na bezpieczną odległość, a dla nas to kilometr popylania po polu. Albo przejeżdża obok nich ciągnik i je płoszy. I trzeba się zbliżać do nich od nowa!
W końcu wszystkie odlatują gdzieś daleko, a my zostajemy na środku pola :)
Wracając, zauważamy sympatyczną zabudowę, z daleka rokuje, że raczej nie jest zamieszkana. Idziemy pozwiedzać. Budynek okazuje się dziwny. Część poniemieckich gospodarczych budyneczków jest stara, ale dom ktoś próbował remontować - wstawiono nowe drzwi, plastikowe okna i nawet zaczęto remont w środku. Ale obecnie nie widać, aby ktoś kontynuował te prace.
Z drugiej strony, budynki stoją zaraz przy torach kolejowych, może to dlatego porzucono zamiar ich zamieszkania? W każdym razie znajdujemy bardzo porządne kafle piecowe. Mało obtłuczone, równiutko poukładane i porzucone? Wewnątrz budynku stoi jeszcze jeden nierozebrany piec kaflowy. Ktoś je tak beztrosko zostawił?
Psychodeliczny krasnoludek na ścianie... |
... i jemiołowe drzewo, które wygląda jakby kwitło. |
A wiecie, co jest najlepsze? Ganiając te ptaki, pokonałyśmy dystans 10,30 km i spaliłyśmy 815 kalorii. Jeżeli więc macie dość siedzenia w domu, wyjdźcie gdzieś w pola albo do lasu. Warto!
Bardzo ładnie fotografie. Najbardziej podobają mi się łabędzie w locie. Szacun dla fotografki.
OdpowiedzUsuń